2

Powieść człowieka-legendy polskiej reklamy, czyli czego nie widział Iwo Zaniewski

Okładka "Czego nie słyszał Arne Hilmen", na okładce autor - Iwo Zaniewski

Nietypowy tekst na moim blogu – recenzja a raczej wrażenia po przeczytaniu książki zupełnie nie związanej z tematyką bloga – jednak powiązanie istnieje – jest nim autor – Iwo Zaniewski. A sama Agnieszka Holland napisała „To zupełnie nowa konstrukcja thrillera i znakomity scenariusz filmowy.”. Hmm…

Recenzja ma dwie wersje.

Wersja krótka:

„Czego nie widział Arne Hilmen” – Nie podobało mi się, jestem zawiedziony ale jest całkiem możliwe, że będziecie mieli inne zdanie. Kupujcie na własne ryzyko.

Wersja długorozwlekła:
Nie dotarła do mnie żadna informacja, o tym że Iwo Zaniewski napisał książkę. Nie trafiłem na żadną zapowiedź czy też klip w sieci, ot trafiłem na nią tuż po premierze, zupełnie przypadkiem przeglądając jeden ze sklepów z ebookami.

Tak jakoś mam, że jeśli widzę ebooka, który może mnie zainteresować, a jego cena waha się w okolicach 15 złotych (promocje, premiery, wyprzedaże) to kupuje dość spontanicznie. Te książki lądują potem na liście „do przeczytania”. Dla Iwo Zaniewskiego zrobiłem wyjątek, nie było żadnej promocji, ale byłem pewien, że będzie warto wydać prawie 40 zł na książkę guru polskiej reklamy i mistrza pokręconych i zaskakujących scenariuszy. Porzuciłem na chwilę wszystkie czytanie właśnie książki i zacząłem chłonąć „Czego nie słyszał Arne Hilmen” – jak zapewnia wydawca – thriller o nietypowej konstrukcji.

I tutaj pojawia się pierwsze ostrzeżenie, dla ludzi, którzy chcą przeczytać tę książkę, a lubią niespodzianki. Nie czytajcie dalej tego tekstu – spoilerów jeszcze tutaj nie będzie ale możliwe, że popsuje Wam nastawienie do tej książki. Sam lubię sobie robić kompletne niespodzianki, specjalnie odcinając się od wszelkich, najdrobniejszych informacji o książce lub filmie z którym zamierzam się zmierzyć. I bardzo często wychodzi to rewelacyjnie (tak było z filmem „Drive” – wiedziałem tylko kto gra, żadnej pozytywnej ani negatywnej opinii ani sugestii co do scenariusza nie miałem – idealny układ, totalne zaskoczenie i to jeden z moich ulubionych filmów do którego będę jednak bardzo rzadko wracał). Podobny eksperyment z książką „Czego nie słyszał Arne Hilmen” może Wam się spodobać.

Ok, wróćmy do autora. Jeśli interesujesz się marketingiem, a przede wszystkim reklamą i nazwisko Zaniewskiego jest ci obce, to zweryfikuj poważnie swoją wiedzę, zrób kilka kroków do tyłu i zacznij poznawać reklamę od nowa. Jeśli jesteś, drogi Czytelniku, spoza branży reklamowej i trafiłeś na tego bloga w poszukiwaniu recenzji książki – to wiedz, że autor omawianej powieści jest jedną z najważniejszych postaci polskiej reklamy. To on, wspólnie z Kotem Przyborą pod sztandarem agencji PZL stworzył wiele kultowych dzisiaj, wielokrotnie nagradzanych reklam i długofalowych kampanii – Frugo, piwo Redds, Plus – Mumio, Żubr, Manuel, Orlen (te śmieszne :-). Tych nagród było mnóstwo, i były to wyróżnienia zarówno za kreacje, pomysł jak i skuteczność. Właściwie 80% moich ulubionych reklam, wielokrotnie opisywanych na tym blogu to jego dzieło. Do dziś nie wiem, jakimi krętymi drogami chodzą myśli Iwo Zaniewskiego, ale jest to gość o bardzo szerokich horyzontach i z głową pełną zaskakujących pomysłów, które realizuje nie tylko w reklamie, ale również w fotografii czy malarstwie.

Sami więc rozumiecie, że moje oczekiwania co do powieści, w dodatku tajemniczej, kryminalnej były całkiem spore.

Ja pisze wydawca:

„Czego nie słyszał Arne Hilmen” to thriller o nietypowej konstrukcji, ponieważ zasadnicze pytanie nie brzmi: „kto zabił?”, ale: „czy w ogóle jakaś zbrodnia została popełniona?”. Powieść utrzymuje czytelnika w napięciu wywołanym przez narastające nieznane zagrożenie i nie rozczarowuje rozwiązaniem. Narracja jest jednowątkowa, wiemy dokładnie tyle co główny bohater.

Akcja toczy się w Norwegii podczas nocy polarnej w bogatym mieście przemysłowym. Szef małego komisariatu w sennej dzielnicy willowej podczas rutynowych zajęć obserwuje szereg z pozoru błahych zdarzeń, które łączą się ze sobą, stwarzając wrażenie istnienia zagrażającego życiu zjawiska nieznanej natury. Nastrój grozy pojawia się powoli i jak gdyby znikąd, nabiera charakteru horroru i przechodzi w spekulacje z obszaru technical fiction. Sens śledztwa, które prowadzi Arne Hilmen, niemal do końca wydaje się urojony…

W dodatku sceneria, w której rozgrywa się historia – moja ukochana Norwegia, chłodna, surowa, idealna dla osamotnionych bohaterów, perfekcyjna dla nieśpiesznej akcji i powolnego wciągania czytelnika w świat bohaterów. Miałem sporą ochotę na książkę, w klimatach skandynawskich kryminałów i nie musiała być to kolejna kopia trylogii Millennium pisana ręką polskiego autora.

Przejdźmy do powieści. Arne Hilmen jest norweskim policjantem, który pracuje nad kryminalnymi sprawami jednej z dzielnic Oslo. Nie są to głośne i medialne sprawy jak te, którymi zajmował się Mikael Blomkvist z książek Stiega Larssona. Ot nudna robota, nudnego policjanta, którego historii do końca nawet nie poznajemy. I jak to w powieściach kryminalnych bywa… „pewnego dnia trafia na sprawę (morderstwo), która będzie zupełnie inna niż wszystkie dotychczasowe” itd.

I tutaj muszę zamieścić drugie ostrzeżenie, ponieważ w dalszej części tekstu, mogą pojawić się sugestie i delikatne spojlery, które mogą popsuć lekturę książki – nie zdradzę oczywiście rozwiązania, ale będę odnosił się do wydarzeń, które pojawią się w dalszej części książki. Moim zdaniem sporo sugestii pojawia się już w samym opisie książki, który proponuje wydawca, więc jeśli jesteście zdecydowani na książkę Zaniewskiego – czytacie dalej na własną odpowiedzialność.

Pierwszym elementem, który mnie nie porwał przez całą książkę był sam bohater. Wkurzał mnie, nudził, irytował. Zazwyczaj łatwo identyfikuje się z bohaterami książek. Nie potrzebuje specjalnie pokręconych zabiegów ani łzawych historii aby poczuć się w skórze głównych postaci, obserwować świat ich oczami, czy też podążać tuż za nimi. A już wejście w świat myśli detektywa czy policjanta nie jest specjalnie trudne. Tutaj mi się nie udało. Nie potrafię odpowiedzieć dlaczego, ale czułem się trochę jak intruz podglądający nieciekawą pracę norweskiego policjanta. Nie jest to wina języka jaki stosuje Zaniewski – maluje słowami świat dokładnie taki jaki miał być – odnalazłem się w mieście, w przestrzeni, widziałem wszystko to co, chciał mi opisać autor – miasto, ulice, domy, wnętrza, poszczególne detale… ale z Arne Hilmenem miałem problem. Niewiele też o nim wiedziałem, ale i ten zabieg nie pozwolił nam się związać na czas czytania książki.

Ale najwięcej zastrzeżeń do książki Zaniewskiego mam jeśli chodzi o scenariusz. Wydawca, oraz ciekawa rozmowa w DDTVN (he, he… i tak zeszli potem na temat reklamy) obiecuje tajemniczy, wręcz straszny, ściskający w żołądku thriller o nietypowej narracji i konstrukcji. Hmm, nie porwał mnie nastrój grozy, napięcia, strachu. Raczej irytował mnie błądzący i niejako z nudów wykonujący swoją pracę policjant który badał co chwila poruszającą się zasłonę czy odsuniętą szufladę. Dalsze jego perypetie to raczej domysły i przemyślenia zagubionego specjalisty od BHP albo jakiegoś detektywa ubezpieczeniowego szwędającego się po terenie rafinerii pełnej hal, metalowych konstrukcji, ciężarówek i innych obiektów przemysłowych. Zero napięcia, grozy, tajemnicy. Również nie tak wyobrażałem sobie zapowiadane „spekulacje z obszaru technical fiction”.

Norweski klimat również mnie nie porwał – akcja powieści mogłaby się toczyć w jakimkolwiek europejskim mieście. Zupełnie zapomniałem, że cała historia toczy się podczas nocy polarnej (doczytałem później w jakimś opisie) – zupełnie tego nie złapałem, nie było to żadną atrakcją i nie miało odzwierciedlenia w stosunku do całej akcji – jeśli przypomnicie sobie zmagania Ala Pacino z Bezsenności lub Stellana Skarsgårda w jej norweskiej, wcześniejszej wersji, to wiecie czego oczekiwałem .

Jednowątkowa narracja – czyli wiemy tyle ile bohater i tylko z nim jesteśmy przez całą powieść, w tym wydaniu również mnie nie porwała. Do bezsilnego, strachliwego bohatera książek H. P. Lovecrafta jest niestety daleko. Niewiele po prostu działo się w życiu Arne Hilmena, spotykał się zaledwie z paroma, praktycznie zupełnie papierowymi postaciami, nawet kobieta, która pojawia się w pewnym momencie… cóż, właściwie mogłoby jej nie być.

W końcu samo rozwiązanie i finał powieści. Ani spektakularny, ani nie zaskakujący, ponieważ autor w pewnym momencie sugeruje kierunek rozwiązania i prowadzi go, aż do samego końca powieści, aby zakończyć ją pewnymi niedopowiedzeniem czy brakiem konkretnego rozwiązania. Ktoś zginął, to fakt, trupy są, ale czy zgony nastąpiły z przyczyn naturalnych czy też ktoś im pomagał. Czy metalowe instalacje w tajemniczej rafinerii miały w tym swój jakiś udział czy był to po prostu nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Czy dowody, które przez całe śledztwo zbierał policjant są coś warte i czy ktokolwiek w nie uwierzy? Ale nie jest to finał i zagadka, która zaprzątała moją głowę dłużej niż pięć minut. Nie jestem już ciekawy rozwiązania, nawet gdyby na końcu pojawił się latający spodek. Ucieszyłem się w końcu, że dobrnąłem do końca i niespecjalnie jestem ciekaw dalszych losów Arne Hilmena.

Wracając do języka reklamy. Gdybym z briefu, wyczytał założenia powieści, zarys historii, sposób prowadzenia czytelnika i ten nieszczęsny (dla mnie) finał, wiedząc, że będzie reżyserował Iwo Zaniewski natychmiast wydałbym zgodę na realizację projektu :-).

Nie wiem co nie zagrało. Tak jak wspominałem wcześniej, język jakim posługuje się Zaniewski jest dla mnie bez zarzutu, dobrze się to czyta. Może po prostu to brak chemii między mną-czytelnikiem, a Zaniewskim-autorem? Nie wiem czy i kiedy autor pokusi się o następną książkę – pomysł na „Czego nie słyszał Arne Hilmen” powstał podobno 30 lat temu, więc proces produkcyjny nie zapowiada Zaniewskiego jako powieściowego rewolwerowca.

Ja jednak poczekam, oby krócej niż kolejne trzy dekady, i z ogromną przyjemnością dam się porwać Zaniewskiemu w kolejnej, mam nadzieję, zupełnie innej, lepszej książce.

Comments 2

  1. Też jestem fanem filmów ze skandynawskim klimatem – "chłodne, surowe, idealne dla osamotnionych bohaterów, perfekcyjne dla nieśpiesznej akcji i powolnego wciągania czytelnika w świat bohaterów". Jakie jeszcze – oprócz przywołanych Bezsenności i Dziewczyny z tatuażem – polecisz? 🙂

    1. Post
      Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *