Zaczęło się od Fenixa – takiego kieszonkowego magazynu poświęconego literaturze fantastycznej. Tam, jeśli pamięć mnie nie zawodzi, w sekcji „Piąte Piwo” (Marek Oramus) przeczytałem recenzję książki „Opiekunowie” Deana Koontza. Zreszta ta sekcja, rekomendacje, recenzje były genialne – nigdy się nie zawiodłem.
Skuszony recenzją, nabyłem „Opiekunów” w pobliskiej księgarni i tak opowieść o dwóch uciekinierach z laboratorium genetycznego: superinteligentnego psa i ogarniętej rządzą zabijania bestii totalnie mnie pochłonęła. Wiem, że z opisu brzmi banalnie, ale Koontz, potrafi pięknie prowadzić narrację, a fani psów, nawet ci nie gustujący w thrillerach czy fantastyce będą zachwyceni i wzruszeni. Ja byłem totalnie zakochany i już drugiego wieczoru szykowałem się na finałowe rozstrzygnięcie – zostało do przeczytania kilkadziesiąt stron. Wszystko było idealnie przygotowane do rytuału czytania: herbata, lampka, ulubiona kanapa. Po kilkunastu stronach zorientowałem się, że coś jest nie tak…
Książka była wydrukowana z błędem!
Brakowało kilku stron!
Akurat w finałowych rozdziałach!
Chyba gorszej tortury nie mogłem sobie wyobrazić. Cały wieczór zmarnowany!
Następnego dnia udałem się do księgarni aby wymienić książkę na popranie wydrukowany egzemplarz. I co?
– Przykro nam, ale to był ostatni egzemplarz. Nie mamy tej pozycji na stanie, jedyne co możemy to oddać panu pieniądze – usłyszałem.
Eh. Najgorzej.
Wziąłem pieniądze i odwiedziłem wszystkie księgarnie w moim rodzinnym Koszalinie. Nigdzie nie było, żadnego egzemplarza „Opiekunów” abym mógł dokończyć te ostatnie finałowe rozdziały.
Ostatecznie zamówiłem ją w jednej z księgarni i cierpliwie czekałem ponad tydzień na realizację zamówienia. Tylko fani książek mogą zrozumieć moje cierpienia 🙂
W końcu książka do mnie dotarła, mogłem poznać finał tej niedokończonej historii.
Tak właśnie świat Koontza, na równi z opowieściami Stephena Kinga, mnie pochłonął.
Takie było moje szczeniackie szczęście, że mieszkałem tuż obok antykwariatu. Takiego nowoczesnego, gdzie można było kupić podręczniki i współczesne książki. Funkcjonuje do dzisiaj, na ul. Zwycięstwa w Koszalinie.
Można było mnie tam spotkać prawie codziennie, jednym rzutem oka potrafiłem dostrzec, czy na obserwowanych przeze mnie półkach coś doszło, czy czasem ktoś nie pozbył się cennych zbiorów. Tak polowałem na swoich ulubionych autorów.
Pewnego dnia, ktoś sprzedał chyba wszystkie polskie wydania książek Koontza – kilkanaście tytułów wydane przez Amber, na które, po lekturze „Opiekunów” miałem ogromny apetyt. Apetyt apetytem, ale skąd dzieciak ma wziąć tyle kasy?
Był chyba początek listopada, ale miałem plan. Przekonywałem moją mamę, że właśnie wpadłem na pomysł jak uwolnić ją, z dorocznego, ogromnego problemu „co kupić synowi pod choinkę” 🙂
– Mamo, w antykwariacie są „koontze” cała biblioteka! Zaraz ktoś wykupi i nie będzie – błagałem.
Uff. Zgodziła się. Kochana mama, kupiła wszystko co zostało. Przez dzień czy dwa trzymała w niepewności, ale już wiedziałem co dostanę pod choinkę. Już to półtora miesiąca oczekiwania na moment kiedy będę mógł rozpakować prezenty nie było takie trudne jak oczekiwanie na poprawnie wydany egzemplarz „Opiekunów”.
Doczekałem się i tak wsiąkłem w świat opowieści Koontza.
Czytając je jedna po drugiej historie czasem zlewały się w jedno. Ale Koontz, podobnie jak Stephen King ma tę fantastyczną umiejętność opowiadania historii i prowadzenia fabuły. Można ją streścić w kilku zdaniach, w opisie zabrzmi banalnie, ale jedna scena potrafi trwać 50-100 stron i nie możesz się oderwać od lektury.
Sporo historii Koontza miało podobny schemat. Często pojawiało się tam zło totalne, czarny charakter, który miał przekonanie (lub tak faktycznie było), że dysponuje nadprzyrodzonymi mocami, instynktem zabijania, a bohaterowie musieli się z nim zmierzyć.
Nie wiem czy z Koontza się wyrasta, podejrzewam, że trochę tak, przez następne lata co jakiś czas sięgałem po jakiś tytuł tego autora.
I trafiłem właśnie na „Apokalipsę”. Idealnie się złożyło, bo kupiłem jednocześnie ebooka i audiobooka czytanego przez Wiktora Zborowskiego. Lubię tak sobie czytać i słuchać na zmianę. Kiedy mogę czytać to otwieram Kindla, kiedy jestem w ruchu odpalam audiobooka.
No ale wróćmy do „Apokalipsy”. Na krótko, ponieważ zdecydowanie nie polecam. Ależ zawód, chyba najgorsza pozycja Koontza. Mimo, że punkt wyjścia ciekawy – całą planetę nawiedzają ogromne deszcze, potem zjawiska nadprzyrodzone, które przeradzają się, hmm, dalej nie będę spoilerował. Ale całość tak zupełnie bez pomysłu, z marnym zakończeniem, opowieść, która jest jaką zbitką kalek, nawiązań. Przemęczyłem. Nie polecam. Chociaż sami zerknijcie na recenzje „Apokalipsy” bo nie są jednoznaczne i sami zdecydujcie czy się zabierać za lekturę.
Dorzucę natomiast pewną audiobookową obserwację. Świetny Wiktor Zborowski, który na początku trochę irytował tempem czytania, ale potem zrozumiałem zamysł. Aktor czytał „Apokalipsę” bardzo wolno, naprawdę wolno. Ta opowieść dosłownie sączyła się do mojej głowy, bez aktorskich uniesień czy przerysowanego aktorzenia w jakie czasem zdarza się zapędzić Krzysztofowi Gosztyle. Ale Zborowski czytał mrocznie, jednostajnie (ja nigdy nie przyspieszam audiobooków), zanurzał odbiorcę w świat, który powoli, ale konsekwentnie i nieodwracalnie był pochłaniany przez ciemność, strach, tytułową apokalipsę. Ciekawie to wyszło. Potem już było gorzej, ale to wina Koontza nie aktora.
Ha! Miałem w tym wpisie odradzić „Apokalipsę” Koontza, pochwalić kunszt Wiktora Zborowskiego, a wyszła opowieść i miłości do książek.
I bardzo dobrze!
Jestem bardzo ciekawy waszych wrażeń po lekturze „Opiekunów”. Jeśli jeszcze nie czytaliście, polecam i dajcie znać jak dzisiaj się to czyta. Ja chyba też, po latach wrócę sobie to tej książki.
Comments 1
Co za zbieg okoliczności, że trafiłem na Twój artykuł. Ostatnio nic ciekawego nie dzieje się na polskim rynku wydawniczym jeśli chodzi o Koontza a tu świeżutki wpis na temat tego autora. „Apokalipsa” to nie najlepsza z książek Koontza ale w swoim dorobku ma wiele fantastycznych tytułów. Polecam Ci chociażby dylogie „Moonlight Bay” – naprawdę mogę wciągająca historia.