4

Moje boje z audiobookami, Romanem Wilhelmim, Magdaleną Cielecką i Philipem K. Dickiem – na granicy szaleństwa


Na zdjęciu Krzysztof Czeczot – aktor filmowy i reżyser audiobooków

Niedawno pisałem na blogu o mojej miłości do ebooków. Z kolei mój romans z audiobookami nie wygląda już tak różowo, mimo kilkukrotnych prób, otwartych ramion i fascynacji tą formą przekazu.

Nie wiem na czym to polega, ale chyba nie potrafię słuchać audiobooków. Próby podczas jazdy samochodem czy też podczas miejskich wędrówek kończyły się na tym, w pewnym momencie orientowałem się, że co prawda słucham audiobooka, ale nie potrafiłbym streścić ostatnich 15 minut z fabuły. Stop, przewijanie, słuchanie po raz kolejny. Podczas jazdy samochodem pojawia się też sporo rozpraszaczy, a z kolei totalnie zagłębienie się w treść audiobooka grozi według mnie spadkiem bezpieczeństwa jazdy. O czerwonym świetle na skrzyżowaniu też w ostatniej chwili udało mi się przypomnieć.

Kolejne próby odbywały się w komfortowych warunkach, gdzie pozbywałem się wszelkich „rozpraszaczy” aby móc skupić się tylko na słuchaniu. I ta forma nawet działa, do momentu kiedy nie zasypiam i potem męczę się aby odnaleźć fragment utworu w którym straciłem wątek. Kolejnym minusem słuchania czytanych powieści jest dla mnie tempo lektora w porównaniu do tego jak ja czytam. Nie jestem żadnym mistrzem szybkiego czytania, ot, czytam normalnie, czasem lubię zatrzymać się nad jakimś akapitem, zrobić przerwę na zastanowienie czy też w przypadku kryminałów poskładać sobie wątki. Lektor, który narzuca tempo jest zawsze dla mnie za wolny i mam wrażenie, że audiobooka, który jest nagrany na 10 godzin ja przeczytam w sześć – i to również mi przeszkadza. Zwłaszcza kiedy nadchodzą w książce kulminacyjne momenty, wtedy aż chce mi się „popchnąć” akcję do przodu. Są co prawda możliwości aby puścić audiobooka 1,5 lub 2 razy szybciej ale nie jestem do tego przekonany.

W przypadku audiobooków tzw. branżowych – u mnie są to tytuły dotyczące marketingu, rozwoju osobistego – uwiera mnie problem jakości. Pewnie to ze względu na treść, wiele tytułów jest po prostu przeczytane przez lektora – nie ma tam miejsca na emocje czy też interpretacje – to po prostu nuży po kilkunastu minutach słuchania. Mam też wrażenie, że po przesłuchaniu takiego poradnika ostatecznie niewiele w głowie zostaje. Inną sprawą jest fakt, że w wielu audiobookach dotyczących rozwoju osobistego występuje zjawisko „lania wody” co również męczy mnie jako słuchacza i w pewnym momencie dźwięk wydobywający się ze słuchawek zaczynam traktować jako tło. Z kolei ważne treści wymagają czasem podkreślenia, zapisania – forma audiobooka temu niestety nie służy.

Obserwuję jednak kolejne premiery tytułów w Audiotece, kibicuję rozwojowi tej formy przekazu, cieszę się na coraz lepsze tytuły. Sporo z nich kupiłem ale z powodów wymienionych powyżej, tylko częściowo przesłuchałem. Chyba najczęściej powracam do materiałów audio związanych z nauką języków – te wydają mi się najbardziej pożyteczne, mogę je słuchać kilkukrotnie i nic się nie stanie jak zasnę podczas „lektury”.

Ale jest jeszcze jeden specjalny gatunek audiobooków, który określa się mianem słuchowiska, chociaż nie wiem czy to słowo jest do końca adekwatne przy słuchowiskach nowej generacji. W odróżnieniu od książek czytanych przez jednego lektora w słuchowiskach występuje pełna obsada, podział na role, głosy, dodatkowe efekty dźwiękowe. To oczywiście nic nowego, ta forma jest znana słuchaczom od wielu lat za sprawą radia. Sam co prawda nigdy nie słuchałem Matysiaków, ale co jakiś czas trafiam przypadkowo na jakąś produkcję polskiego radia i zawsze jestem pod wrażeniem.

To co możemy znaleźć w Audiotece i na pierwszy rzut oka wrzucić to jednej szuflady ze słuchowiskami podzieliłbym na trzy grupy, które różnią się drobnymi szczegółami.

1. Interpretacja utworu z podziałem na aktorów – najgłośniejsze produkcje to „Narrentum” nagrane z ponad setką aktorów, „Gra o tron” czy też poszczególne opowiadania o Wiedźminie.

2. Druga grupa właściwie będzie identyczna jak pierwsza – z jednym „drobnym” szczegółem. Pojawia się tam dźwięk 3D (nazywany fachowo binauralnym), który według mnie zasadniczo zmienia sposób odbioru takiego utworu. Pierwsza produkcja, którą od razu się zachwyciłem wyszła również za pośrednictwem Audioteki – to „Blade runner – czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”. Opowiadanie czytałem wieki temu, film Ridleya Scotta oglądam raz na 2 lata. Odbiór audiobooka totalnie mnie zaskoczył. Myślę, że określenie „teatr dźwięku” będzie tutaj chyba najbardziej trafne. Nie zdawałem sobie sprawy, że takie fantastyczne obrazy można zbudować w głowie przy pomocy głosów aktorów i specjalnych efektów dźwiękowych, które w dodatku rozkładają się w głowie na kilku płaszczyznach. Właściwie po zakończeniu słuchania tego opowiadania miałem wrażenie jakbym obejrzał film, całkiem nową interpretacje opowiadania Philipa K. Dicka. Czytałem sporo recenzji o tej produkcji, więc wiem, że nie jestem w niej odosobniony. O ile męczyłem się ze zwykłymi audiobookami, to produkcja Blade Runnera pochłonęła mnie całkowicie, z przyjemnością wracałem sobie do niektórych rozdziałów. Niedawno ukazała się kolejna superprodukcja, tym razem na warsztat został wzięty Stanisław Lem i jego opowiadanie „Niezwyciężony”. Jeszcze nie znalazłem czasu, żeby przysiąść nad tą produkcją, ale kupiony zaraz po premierze, czeka on na swoją kolej.

Podejrzewam niestety, że takich produkcji nie będzie za wiele. Są kosztowne, wymagają mnóstwa nakładu pracy, wręcz całej reżyserii, opracowania efektów dźwiękowych, zatrudnienia bardzo dobrych aktorów i na samym końcu kosztują niemało – muszą więc to być „pewniaki” dla których opłaca się zrobić również kampanię reklamową, aby zapewnić odpowiednią sprzedaż. Wiem, że powstaje teraz kolejna super produkcja, kryminał, którego akcja dzieje się w Bangkoku, ze świetną obsadą, a ekipa odpowiedzialna za jego produkcję wróciła właśnie z Tajlandii gdzie nagrywała tła dźwiękowe do kwestii czytanych przez autorów (nie wiem niestety kiedy premiera).

Moje doświadczenia i obserwacje prowadziły więc do wniosków, że tego typu produkcje będą dotyczyły tylko sprawdzonych tytułów – będą więc nowym spojrzeniem, nową interpretacją na znane nam powieści. Do czasu kiedy nie zetknąłem się z trzecim typem słuchowisk, czyli:

3. Produkcjami napisanymi specjalnie pod słuchowiska. Tak jak wspomniałem kilka akapitów wcześniej – to nic nowego, znamy „Matysiaków”, czy „W Jezioranach” produkcje Teatru Polskiego Radia, które powstają na bieżąco. Chociaż nie jestem pewien czy kwejkowo-fejsbukowym bywalcom te tytuły mówią cokolwiek. Obawiam się też, że nazwa „słuchowisko” mocno „wali sucharem” i wcale nie łatwo będzie zachęcić młodych do sięgnięcia bo tę formę kultury. Mogą się na mnie obrazić językowi bojownicy, ale „dźwiękowa superprodukcja 3d”, „słuchowisko 3d” czy też mocno technologiczny „dźwięk binauralny” ma lepszą siłę sprzedaży.

Jest chyba szansa na nowe otwarcie dla tego typu projektów, właśnie za sprawą Audioteki i mocnych działań marketingowych. Niestety z archiwum Polskiego Radia nie jest łatwo cokolwiek wygrzebać, poszukiwane przez mnie produkcje ostatecznie znalazłem na Chomiku, szkoda, że nie u źródła, w końcu gdzieś tam w jakimś podatku za nie zapłaciłem (nie znoszę używać tego argumentu, ale tak niestety jest).

Czekam więc na współczesne, dźwiękowe superprodukcje 3d, spod skrzydeł Audioteki, Polskiego Radia czy też innych podmiotów. Na razie nie ma ich wiele, ale polecam śledzić i kibicować tej formie przekazu.

Na zachętę mam dla Was świetne słuchowisko, które wyszło spod palców Krzysztofa Czeczota, reżysera i aktora, który jest odpowiedzialny za produkcję wspomnianego wcześniej Łowcy Androidów czy bajki „Loko” – projektu charytatywnego, w którym wspólnie z innymi blogerami miałem przyjemność uczestniczyć. Zresztą polecam Wam te obydwa tytuły (są oczywiście płatne)- ale „Andy” jest za darmo i jest przekozacki!

Tak nagrywaliśmy Loko:

Kiedy go otrzymałem przesłuchałem dwa razy pod rząd. Przyznam, że Adama Woronowicz, nawet w rolach, w których miał śmieszyć, zawsze lekko mnie przerażał (ostatnio widziałem go w „Czasie honoru” w roli bezwzględnego pułkownika UB. W „Andym” pasuje idealnie, to takie studium szaleństwa, które rozgrywa się w mieszkaniu montażysty dźwięku 🙂 który właśnie pracuje nad udźwiękowieniem kolejnego odcinka serialu. Obok Adama Woronowicza pojawia się Magdalena Cielecka oraz… Roman Wilhelmi. Tak! Jak go usłyszałem we współczesnej produkcji to aż podskoczyłem z radości. W „Andym” nie pojawia się przypadkowo, jest w pewnym sensie współtwórcą tytułowego bohatera, który coraz bardziej zanurza się w szaleństwo. Nie chcę Wam zdradzać za wiele, ale jeśli wyobrazicie sobie scenę Markiem Kondratem z matką w „Dnia świra” – „musisz skrobać bo zmarzniętę”, gałki z napisem „hardcore” i „szaleństwo” podkręcicie o kilka poziomów, zamkniecie to wszystko w niewielkim pokoju i dodacie fantastyczne tło dźwiękowe to dostaniecie mniej więcej to, co oferuje „Andy”. Zalecam tylko odcięcie się od wszelkich „przeszkadzajek”, dobre słuchawki na uszach i jestem przekonany, że nie będziecie żałować tych 45 minut. Zresztą dajcie znać w komentarzach, czy się Wam podobało – ja, mimo, że słuchałem „Andiego” na początku lutego do dzisiaj mam go w głowie. Na takie produkcje, tak wykonane jestem w stanie czekać i zapomnieć o moich wcześniejszych doświadczeniach z jednoosobowymi audiobookami.

„Andiego” możecie posłuchać na stronie reżysera, Krzysztofa Czeczota (tam jest chyba najlepsza jakościowo wersje), a jeśli tamtejszy player będzie Wam sprawiał kłopot – kliknijcie PLAY poniżej.

Comments 4

  1. książki niestety juz przechodza do lamusa coraz wiecej osob bedzie sluchac audiobookow, chociaz zawsze uwazalem je za doskonaly srodek nasenny
    szkoda bo jednak czytanie ksiazek przynosi glebsze doznania emocjonalne, bardziej mozna sie zzyc z bohaterem/ką

  2. Ja często przy pracy w domu słucham audiobooków. Czasami jest tak rzeczywiście, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie co było przez ostatnie 15 min, ale też czasami przez 15 min tylko słucham. Mój ulubiony to wiedźmin. Odnośnie słuchowisk to jak się uda trafić na radiu BBC 4 są powieści Terrego Pratchetta, lub Doctor Who. Są ciekawie zrealizowane polecam.

  3. A ja uwielbiam audiobooki. Słucham w drodze do pracy, kiedy gotuję, prasuję, wykonuję jakieś niewymagające skupienia prace, kiedy przeglądam internet, przed snem. Szczególnie lubię powieści, ale chętnie słucham też literatury fachowej i oczywiście materiałów do nauki angielskiego. Te ostatnie zgrywam sobie ze strony BBC, są świetne polecam.

  4. Ja kiedyś unikałem audiobooków jak ognia. Zawsze kojarzyło mi się to z tanim lektorem z mody na sukces. Szczerze mówiąc, takie doświadczenia miałem z audiobookami. Zawsze to było na zasadzie, że albo lektor przeciągał tekst w nieskończoność, gdzie dla osoby która szybko czyta jest jak wbijanie gwoździa w mózg, albo mówił bez jakichkolwiek emocji, jak bym słuchał psychopaty. Oczywiście, moje podejście do tego tematu się zmienia, kiedyś będąc Londynie, słuchałem jak w radiu leci jakaś akcja promocyjna jakiegoś filmu. Nie wiem jak oni to zrobili, ale ja się czułem jak bym był w tym filmie. Zwykłe radyjko, bez 3d, ale dźwięk i budowanie napięcia, granie na emocjach itp, coś niesamowitego. Cieszę się, że coraz więcej jest takich akcji. Pzdr

Skomentuj Marcin Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *