9

Kirgistan – ucieczka przed piorunami i akcja ratunkowa w jednym

Temat kirgjskiej przygody i akcji ratunkowej na 3900 metrach powrócił mi do głowy w czasie dyskusji po tragicznych wydarzeniach na Giewoncie z uderzeniem pioruna w tle. Ciągle zabieram się za to, aby opisać bardziej obszernie trekking i przygody w Kirginstanie, ale pozwólcie, że tym razem skupię się na moich doświadczeniach z burzą w kirgijskich górach. 

Zabiorę więc Was w sam środek jednej z tras – nad malowniczo położone jezioro Ala-Kul, które znajduje się na wysokości 3560 m n.p.m. Jezioro ma piękny kolor wody, otoczone jest górami, pogoda lubi tam się zmieniać dość gwałtowanie, czasem jest lampa i piękne lato, żeby za kilka godzin sypnąć śniegiem po kostki. Wizualnie – fotograficzny orgazm.

Mimo chłodnej nocy poranek nad jeziorem Ala-Kul rozpoczął się bardzo pięknie. 

Co prawda jeszcze nie byliśmy w formie idealnej. Czułem, że jeszcze do pełnej aklimatyzacji na tej wysokości daleko. Rozbijanie namiotu, wbijanie kolejnych szpilek mocno mnie męczyło i nawet przy tej prostej czynności musiałem łapać na chwilę oddech.

Noc też nie rozpieszczała, spadek temperatury był odczuwalny. Zamiast porządnie się wyspać próbowałem robić jakieś nocne zdjęcia na długich czasach naświetlania. 

A powiem Wam, że warto polować na nocne niebo w Kirgistanie.

Tak ciemnych nocy nigdy w życiu nie widziałem, nawet w moich ukochanych Bieszczadach.

Tam też zrozumiałem co oznacza określenie „gwiazdy świecą na niebie” – kiedy dróżkę oświetla ci cała widzialna część drogi mlecznej – po prostu bajka. 

Ale nocny fotograf to ze mnie jednak dupa.

Było cholernie zimno, palce grabiały, aparat wariował z ostrością, GoPro Fusion odmawiała posłuszeństwa (nie nadaje się do nocnych zdjęć ale przecież musiałem spróbować). Oczywiście gamoń ze mnie, bo mogłem sobie wszystkie ustawienia wcześniej przygotować w domowych warunkach. Wiatr też nie pomagał, statywu nie miałem, więc kombinowałem z ustawianiem sprzętu na kamieniach, wszystko się trzęsło, niepotrzebnie traciłem baterie, do dupy 🙂

Po półgodzinnej walce odpuściłem i wróciłem do namiotu. 

Sen na wysokości 3600-3900 to też w ogóle ciekawa sprawa. Oprócz problemów z zaśnięciem prawie zawsze miałem dziwne, pokręcone sny. Nie dość że pokręcone to jeszcze mocno osadzone w realiach, tak, że to końca nie wiedziałem czy jeszcze śnię czy już się obudziłem. Jakieś ogromne psy z horroru, ze świecącymi oczami, bezszelestnie biegały wokół namiotu, a ja próbowałem je przepędzić 🙂

Było srogo. 

Po kilku dniach się przyzwyczaiłem.

Dobra, wracamy na szlak.

Poranek, śniadanie, zwijamy biwak i ruszamy w górę.

Czeka nas ciężkie podejście.

Pogoda piękna, chociaż jak na trekking ze srogim podejściem to trochę za gorąco – ja się męczę jednak w wysokich temperaturach i wolę kiedy na szlaku jest trochę chłodniej. 

Co kilkadziesiąt kroków muszę robić przystanek, żeby złapać oddech.

Pierwszy raz doświadczałem takich wysokości.

Organizm szybko się regenerował, ale musiałem przystawać aby mięśnie dostały odpowiednią dawkę tlenu. 

Na szlaku było kilkanaście osób, wszyscy podchodziliśmy do przełęczy na wysokości ok. 3900 m n.p.m., aby stamtąd dość stronym zejściem dostać się do doliny. Na szczycie lekko zmęczeni zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek. Piękna pogoda, idealna żeby puścić drona, zjem kanapkę i będziemy latać 🙂

Podczas posiłku na przełęczy, z pięknym widokiem na Ala-Kul, grupa turystów, która była odrobinę wyżej ode mnie, zaczęła nagle z podekscytowaniem coś wykrzykiwać. Byłem przekonany, że udało im się zobaczyć jakąś kozicę czy innego górskiego barana z wielkimi kręconymi rogami. Dzień wcześniej taki piękny baran przechodził obok nas, a kilka sztuk przyglądało nam się z daleka. Zrelaksowany byłem jednak zajęty posiłkiem. „Pan ma relaks”.

Za chwilę miałem dowiedzieć się, co tak naprawdę zwróciło ich uwagę.

W pewnym momencie pogoda zaczęła się dość gwałtownie zmieniać.

Trwało to 2-3 minuty, kiedy zza szczytu wyłoniła się pierwsza ciemniejsza chmura.

Za nią następne i zaczęło się robić groźnie.

Gdzieś w oddali było słychać grzmot, potem kolejny, coraz bliżej.

Ale przecież dron – taka miejscówka, nie podaruję. 

Pędzę na niewielkie wzniesienie skąd mam wystartować.

To najlepsze miejsce na tryb lotu „point of interest”.

Mój ulubiony tryb, w którym dron zapamiętuje moją lokalizację, ustawiam promień koła i automatycznie dron krąży wokół ustawionego punktu, mogę zmieniać odległość, wysokość i wychodzą przepiękne ujęcia. 

Wyciągam drona z pokrowca i nagle szok. 

Pierwszy raz coś takiego poczułem. 

Burza była tuż, tuż.

Powietrze było już tak najonizowane, że dron po wyjęciu zaczął wydawać dziwne dźwięki i sam zaczął wibrować mi w dłoni. Cholernie dziwne uczucie, serio. 

Obok mnie stał facet i pokazywał mi swoją dłoń z sygnetem: „stary, moja dłoń wibruje!”.

Żaneta, która została kilka metrów niżej z całym sprzętem i kijami trekkingowymi krzyczy: „Maciek! Uciekamy, kije wibrują i wydają dziwne dźwięki”. 

Serio, scena jak z filmu. 

Nawet kamera odmówiła mi posłuszeństwa.

Dźwięk trudno opisać, ale uwierzcie mi, był złowrogi.

Znalazłem film w sieci,z podobnym dźwiękiem. 

Tylko tam gdzie byliśmy nie było żadnego metalowego krzyża – takie dźwięki wydawał dron i kije trekkingowe 🙂

Zaczęło się robić ciemno i groźnie, pojawił się grad.

Postanowiliśmy spieprzać, zresztą jak wszyscy, którzy byli z nami na przełęczy.

A zejście w dół wcale nie było takie łatwe, na filmie z akcji ratowniczej jest pokazany fragment, ale kamera oczywiście zawsze spłaszcza takie kąty.

Trzeba było bardzo uważać przy schodzeniu, zwłaszcza że ścieżka była wąska albo w ogóle jej nie było i na szlaku kilkanaście wystraszonych osób, które schodziły wolniej od nas. 

Ja dosyć dobrze radzę sobie z zejściami, nawet lubię takie wyzwania i dość szybko oddaliliśmy się od niebezpiecznego szczytu, grzmoty i grad już się mocniej rozkręciły.

Po kilku minutach dochodzimy do grupy osób i dopiero teraz zrozumiałem czym ekscytowała się ekipa na przełęczy. 

Nie była to kozica, ale francuski turysta, który miał mniej szczęścia podczas schodzenia i w którymś momencie poślizgnął się i sturlał po stromym zboczu. 

Musiał się nieźle poobijać, bo miał rozbitą głowę, złamaną rękę i pękniętą kość udową – uderzenie musiało więc być bardzo konkretne. 

Na szczęście nie było żadnego otwartego złamania, ale biedaczek był obolały, krwawił z rany na głowie i nie było szans, żeby sam dalej schodził. 

Opatrzyliśmy go na ile się dało, zabezpieczyliśmy nogę, daliśmy jakąś mieszankę środków przeciwbólowych, a z namiotu zrobiliśmy nosze i tak opatrzonego zaczęliśmy powoli znosić. 

Pomijając nerwowość całej sytuacji i zmęczenie, wszyscy obecni stanęli na wysokości zadania, każdy pomagał jak mógł, podzieliliśmy się zadaniami, na zmianę nieśliśmy swoje bagaże i zmienialiśmy się niosąc poszkodowanego. 

Miałem włączoną kamerę, która była zamocowana na piersi więc fragmenty nagrania możecie zobaczyć na filmie.

Takie nagrywanie to zawsze dla mnie problematyczna sprawa.

Miałem w swoim życiu kilka sytuacji, gdzie działa się jakaś tragedia, a ja miałem aparat i powiem Wam, że wejście w skórę takiego reportera, dokumentalisty to trudne wyzwanie. Nie do końca to potrafię i czuję się trochę jak hiena. Chociaż wiem, że taka dokumentacja może być potem bardzo potrzebna jak miało to miejsce przy pożarze Tatarskiej Jurty (kiedyś więcej o tym napiszę).

W tym przypadku spytałem się francuskiego turysty czy mogę go nagrywać, mówiąc mu, że na pewno wszystko dobrze się skończy i po wszystkim będzie miał pamiątkę z Kirgistanu, którą będzie pokazywał wnukom. I tylko on dostanie to nagranie, nic nie udostępnię bez jego zgody. Podobnie zrobił towarzyszący nam fotograf – więc zdjęcia i fragmenty filmu, które tu oglądacie są za zgodą Adila – poszkodowanego Francuza.

Ale wróćmy do akcji ratunkowej. 

Znoszenie dorosłego faceta wcale nie było takie łatwe.

Musieliśmy go nieść bardzo delikatnie, połamana ręka, noga – czuł każdą nierówność.

Na zrobienie noszy z kijków nie było za bardzo czasu, namiot, w którymś momencie się porwał, ale jakoś brnęliśmy na dół.

Adil prosił o wezwanie helikoptera, ale po pierwsze nie było zasięgu, a kirgijscy przewodnicy, którzy byli z inną ekipą powiedzieli mu „Stary, tu jest Kirgistan, tu nie ma helikopterów. Zniesiemy cię tysiąc metrów niżej do jurty gdzie odpoczniesz, jak się uda, to jutro wezwiemy konie, które kolejnego dnia zniosą się jeszcze niżej do wioski i tam dopiero może zabierze cie do miasta jakiś transport”.

Mało wesoła perspektywa. 

Zresztą jeśli chodzi o helikopter w Kirgistanie, to kilka miesięcy wcześniej miał miejsce wypadek helikoptera z udziałem Polki – również niewesoła historia.

Udało się nam w końcu dojść do obozu i położyć Adila w ciepłej jurcie. Tam zajęli się nim mieszkańcy jurty. Jeden z nich co jakiś czas wychodził na pobliskie wzgórze, żeby złapać zasięg i wezwać transport konny. 

Ponieważ dzień się już kończył, postanowiliśmy też rozbić namiot i to była bardzo dobra decyzja, ponieważ w ciągu 10 minut znowu uderzyła burza gradowa, taka, że namiot rozkładałem już przy mocnym wietrze i w śniegu po kostki. 

Rano odwiedziliśmy Adila, czuł się już lepiej.

Rankiem po śniegu nie było nawet śladu.

Trochę też pomogliśmy w tłumaczeniu.

Powinnićie wiedzieć, że z angielskim to w Kirgistanie nie poszalejecie.

Musiałem przypomnieć sobie lekcje rosyjskiego ze szkoły i łamanym rosyjskim dowiedzieliśmy się, że konie idą już po Adila i już się nim kirgijscy przewodnicy zajmą. 

Ruszyliśmy w dół, w dalszą część trasy i faktycznie dwie godziny później spotkaliśmy ekipę na koniach i z noszami, która szła do naszego wcześniejszego obozu. 

Dalsza nasza droga odbywała się już w przepięknych warunkach. Bez przygód minęliśmy malowniczą wioskę, odnaleźliśmy gorące źródła (serio, ktoś je przerobił na paszczę żaby) i wieczorem zaczęliśmy schodzić jeszcze niżej aby znaleźć miejsce na nocleg. 

Kąpiel paszczy żaby. Ale faktycznie było to gorące źródło 🙂

Szliśmy drogą, którą co jakiś czas mijał nas samochód.

Postanowiliśmy złapać stopa, żeby dostać się do miasta Karakol i tam już spędzić noc. 

Pierwszym samochodem, który nadjechał był niewielki busik – taki mały ruski ogórek na terenowych kołach. Nie bardzo mogłem dogadać się z kierowcą i zrozumieć, dlaczego nie może nas zabrać, powiedział tylko „weź i otwórz drzwi, zobacz kogo wieziemy”.

Odsuwam boczne drzwi, a tam Adil!

Już opatrzony, w towarzystwie dwóch przewodników.

Udało się go bezpiecznie sprowadzić końmi i teraz zjeżdżał bardzo wyboistą kirgijską drogą do najbliższego miasta. Nie zazdroszczę wybojów, ale do cywilizacji miał już coraz bliżej. Ale dla nas to była słaba wiadomość, bo była to karetka, która nie mogła zabierać turystów. 

Pożegnaliśmy się z Adilem i ruszyliśmy w dalszą drogę. 

Szybko nam się jednak poszczęściło i następny samochód zabrał nas w dół.

Po drodze coś tam mu się urwało przy kole – bo droga była naprawdę wyzwaniem i sam nie dałbym rady chyba zjechać, a co dopiero wjechać po takich wybojach.

Muszę się podszkolić w terenówkach i ciężkich warunkach. 

A Adil? Potem podesłał foty. 

Ekipa, która z końmi ściągała Adila w dół.

Szybko trafił do samolotu został przetransportowany do Francji. 

Nie znam się, ale kość udowa wygląda na poważnie złamaną.

Samolot? Powiem Wam, że pełen wypas – nie wiem czy nasze ubezpieczenia podróżne dawałyby taki transport. We Francji przeszedł operacje składania kości i powoli dochodził do zdrowia. 

A my ruszyliśmy w poszukiwaniu dalszych przygód na kirgijskich szlakach.

Jeśli masz ochotę na więcej opowieści, zostaw maila poniżej dam znać kiedy pojawią się kolejne. Myślę też nad podcastem mediafunowo-podróżniczym – warto więc być na bieżąco. A jak masz jakieś pytania odnośnie Kirgistanu – zostaw je w komentarzu poniżej. 

Comments 9

    1. Post
      Author
    1. Post
      Author
  1. No strasznie. My tę trasę robiliśmy, ale na wiosnę, pogodę mieliśmy wspaniałą, ładniej to jakoś wyglądało 😀 ale… jest ALE – pokrywa śnieżna wtedy jeszcze była na szczytach i nie mogliśmy się przebić na samą górę, by zobaczyć jezioro – zabrakło nam jakies 80 metrów podejścia… Ale tak się ślizgaliśmy, ze już nie ryzykowaliśmy. I wiedzieliśmy, że nikt nas nie uratuje jak coś, bo wtedy w kwietniu, były tam jeszcze pustki… nikogo nie spotkaliśmy. I dostaliśmy cynk, ze nie ma w Kirgistanie nic takiego jak górskie pogotowie czy helikoptery. Także masaakrycznie jest to widzieć. Ale serce się cieszy, że Wy stanęliście na wysokości zadania i pomogliście! Brawo.

  2. Przygoda zapiera dech w piersiach.

    Możesz powiedzieć na jakiej wysokości pojawiły się u Ciebie problemy ze spaniem?
    W przyszłym roku planuje jakieś wyższe góry. Do tej pory nie zapuszczałem się wyżej niż 3200m i muszę powiedzieć że ta wysokość nie była dla mnie niekomfortowa. Nie wiem czy to kwestia tego, że to jeszcze nie ta magiczna bariera, czy to sprawa bardziej indywidualna.

  3. O rany, nie spodziewałem się takiej historii. Dobrze, że poszkodowany bezpiecznie trafił do szpitala. Zdjęcia są na prawdę świetne, piękne otoczenie. Niesamowita opowieść. Gratuluję wytrwałości. 🙂

  4. Pingback: Wlazłem na Mont Blanc :) | mediafun

Skomentuj mediafun Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *