W ramach krótkiego urlopu od pracy wybrałem się na krótką kontrolę porządku po nadmorskich miastach. Zaczęło się od Gdyni i muszę podzielić wrażeniem jakie zrobiło na mnie to miasto. Przyznam, że po wjeździe do miasta poczułem się trochę jak w cyrku – na każdym słupie, znaku, każdym skrawku wolnej przestrzeni, nalepiony jest wyborczy plakat – wszak wybory tuż tuż, kandydatów sporo, a wiadomo, najlepiej dotrzeć do wyborcy przez plakat wyborczy. Nie zazdroszczę również tym, którzy zaczynają wyjmować ze skrzynek kilogramy ulotek wyborczych od przejętych ich losem kandydatów. Jesienna pogoda, wiatr i deszcz nie służy dobrze plakatom – ciekawe czy ten fakt uwzględniły komitety, czy też sprzątanie rozmokłej papierowej masy zostawią jak zwykle służbom porządkowym.
W bitwie na ilość plakatów Warszawa zostaje daleko w tyle, w stolicy jest o wiele więcej billboardów (głównie Marcinkiewicz, Gronkiewicz-Waltz i Borowski), Gdynia za to, aż tonie w plakatach formatu B2 i pokrewnych. Postanowiłem nie być gorszy i dołożyć swój plakat wyborczy do plakatów kandydatów. W Gdyni byłem tylko 2 dni, ale co tam, kandydować mogę 🙂
A skoro już przy wyborach, samorządności, patriotyźmie i dumie narodowej to jeszcze wspomnę piątkowy koncert w Uchu, w którym wystąpił zespół Lao Che. Kto widział i był na koncertach tej ekipy (szczególnie po wydaniu płyty „Powstanie Warszawskie”) ten wie co mam na myśli. Za każdym razem kiedy słucham tego krążka mam dreszcze, a koncert Lao Che to jeden z dwóch artystów którzy spowodowali, że podczas ich występu popłynęły mi łzy (pierwsze miejsce nieprzerwanie zajmuje Dead Can Dance i urzekający głos Lisy Gerard podczas koncertu w kongresowej).
fot. Anna Domarus
Klub był wypełniony po brzegi młodzieżą, która według reklamówki LPR-u nie ma wstępu do szkoły – brama szkoły zamyka się przed nimi. Szkoda, bo oprócz zabawy, muzyki, piwa, najgłośniej śpiewane były hasła, których nie wyparłby się żaden patriota, a niejeden kandydat do koryta władzy chętnie by sobie wrzucił je na plakacik wyborczy:
Podejrzewam, że według niektórych polityków Lao Che zostałby zakwalifikowany do muzyki rockowej i całej reszty owsiakowych pomazańców, których to muzyka ma rzekomo taki zły wpływ na ludzi plus seks i narkotyki oczywiście. Szkoda, że ta łatwość szufladkowania ludzi i zachowań do konkretnych kategorii i umiejętność rozróżniania tylko dwóch kolorów (czarnego i białego) przybiera ostatnio w moim kraju takie przeróżne formy. Szkoda, że bunt, chęć wybicia się poza szary tłum, modne ostatnio ADHD czy nieumiejętność stania w szeregu, cechy tak częste dla artystów, ludzi postępu, coraz częściej traktowane są jako przejaw braku kultury czy chuligaństwa, który trzeba zgnieść w zarodku albo wysłać do kolonii karnej.
Lao Che czy Muzeum Powstania Warszawskiego to taki nowoczesny sposób poznawania historii, który zostaje w głowie dłużej niż przewałkowane na lekcjach kartki z podręcznika. Podejrzewam, że wielu uznających Lao Che za zwykłych szarpidrutów zdziwiłoby się, że właśnie ich płytę można kupić w Muzeum Powstania Warszawskiego.
Polecam wszystkim kandydatom na polityków, którzy mają ochotę sterować naszym życiem wybrać się na kilka takich koncertów gdzie bawi się ich najmłodszy elektorat i napić się z nimi parę piw (przecież wszyscy wiemy, że pijecie nie tylko cytronetę).
A w tym tygodniu będę sprawdzał porządek i przygotowania do wyborów w Koszalinie – przerwy w zasilaniu bloga tekstami mogą więc wystąpić.
Comments 5
Ale przecież także tutaj widać, ze polskim politykom brak „grubej skóry”. Gdyby Romek czy Wierzejski w jakimś radiu usłyszeli tę piosenkę http://wlochaty.most.org.pl/bunt_i_milosc.htm#prawo_wyboru w najlepszym wypadku pospadaliby z krzeseł, a to radio mogłoby mieć problemy za deprawowanie młodzieży. Po za tym jest cały repertuar piosenek rock/metal które niosa dobre przesłanie.
Lao Che można słuchać kilka razy i zawsze robią to samo wrażenie (byłam rok temu na ich koncercie podczas Jarmarku Dominikańskiego i teraz w Uchu). To taka lekcja historii dla każdego – łatwo przyswajalna, łatwo wpadająca w ucho.
A nasi kandydaci? hmmm… Gdynia tonie w plakatach, które zasłaniają nie tylko kolorowy świat, ale też znaki drogowe. No cóż. Co tam życie pary kierowców i pasażerów – plakat musi być na wierzchu!
Tym pozytywnym wyborczo-LaoChowskim akcentem…
Trocha z innej beczki, ale o reklamie i o polityce miedzynarodowej.
http://internetowo.blogspot.com/2006/10/o-reklamie-wdki.html
Lista numer czysta jest zajebista!
Pingback: Blog.Mediafun.pl » Blog Archive » stop: Godzina W