29

Co powiedział profesor i co nam sprzedają media?

Bardzo interesująca sytuacja w wywiadem naczelnym, aż nabrałem smaku na ten nieistniejący wywiad. Smutne to, ale niestety prawdziwe… jako bloger co jakiś czas spotykam się z sytuacjami, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że takie działania to norma w „starych mediach”. O ile niespecjalnie się przejmuje takim „wywiadami” z celebrytami w kolorowych pisemkach to smutne jest, że takie sytuacje mogą mieć miejsca w prasie branżowej – która przecież ma służyć zdobywaniu wiedzy, poszerzaniu horyzontów.

Comments 29

  1. hahaha super – wywiad ze samym soba w stylu – wasi profesorowie sa glupi, kupcie nasza gazete to dostaniecie dostep do prawdziwiej wiedzy.

  2. Tak, to smutne. Spotykam się z takimi sytuacjami w swojej pracy często. Najgorsze jest to, że najczęściej zdarza się to bardzo znanym w Polsce osobistościom akademickim, politykom itd. Kiedy piszę gdziekolwiek, że na polskich uczelniach korzysta się z książek sprzed 50 a nawet 100 lat, to jestem rugany. Ale taka niestety jest prawda.

  3. żenujące… i ten klimat koszulkowo-fotelowy. Brakuje mi kota lub psa i dźwięku gotowanej wody w czajniku. Brrr

  4. Nie, żebym broniła profesora, bo po pierwsze nie wiem, o kim mowa, a po drugie – mam świadomość, jaki jest poziom wiedzy niektórych polskich wykładowców. Ale chciałabym się odnieść do dwóch kwestii.
    Pierwsza kwestia – znajomość Kotlera. Nie wierzę w to, że prof. ekonomii nie znał tego nazwiska. Jego "nieznajomość" mogła raczej polegać na tym, że nie traktuje Kotlera jako "biblii". A to mnie już nie dziwi. Bo to właśnie w Polsce Kotler traktowany jest jako obowiązkowy podręcznik na studiach związanych z marketingiem/ reklamą etc. i traktowany jak nie-wiadomo-co. W UK natomiast Kotler ma zupełnie inny wymiar, traktowany jest bowiem jako książka dla menedżerów-praktyków (czyli jak coś w stylu popularno-naukowym niż naukowym). Studenci mają inną biblię – stricte naukową – Handbook of Marketing by Weitz&Wesley i na nią się powołują.

    Druga kwestia – stwierdzenie: "jeśli reklamują się wszyscy, to tak jakby nie reklamował się nikt". Co takiego bulwersującego jest w tym stwierdzeniu? Przecież tu mowa o clutterze reklamowym. Sama prawda. Mark Ritson, mój prof. z LBS, podawał przykład miejskiego skweru, na którym firmy zaczęły stawiać billboardy. Na początku stał jeden billboard i wszyscy go widzieli, potem stanął drugi trzeci, czwarty – kiedy było ich 50 – konsument nie widział już żadnego. Po prostu przestał na nie zwracać uwagę. Niby zaczęli reklamować się wszyscy, ale tak naprawdę nie reklamował się nikt. Znamy to z autopsji?

    Jedyną bulwersującą kwestią w tym wywiadzie jest jego "autoryzacja" – czyli dopisywanie (najczęściej przez PR-owców) odpowiedzi, których nie było. I z tym jak najbardziej trzeba walczyć.
    Pzdr,
    Natalia

    1. Bardzo cenie sobie Twoja wypowiedź. Nie traktuję Kotlera jako Biblii, uważam jednak, że należy go znać żeby odrzucić. Większość ludzi jednak jest już na poziomie marketingów szeptanych, partyzanckich, neuromarketingow (które często są tylko popłuczynami po Kotlerze, tworzonymi dla potrzeb sprzedaży własnych usług przez rożnego rodzaju agencje). Moim zadaniem jest dbanie o proporcje i chętnie dyskutuje z każdym kto zna podstawy Kotlerowskie.
      Nie przekonują mnie niestety argumenty z UK, pracowałem przez lata w międzynarodowej agencji reklamowej, a na rynku w Polsce jestem od 1991 r.
      Chętnie wykorzystałbym Pana doświadczenia i wiedzę dla potrzeb czytelników Briefu. Zapraszam.
      Grzegorz Kiszluk 601 309 200 gk@brief.pl

  5. Po pierwsze, myślę, że to dobrze kiedy takie rzeczy wyciąga się na światło dzienne. Od tego chyba są pisma branżowe.

    Po drugie, niestety wydaje się, że oderwanie edukacji biznesowej od standardów i realiów jest faktem na wielu uczelniach.

    Po trzecie, na szczęście powoli idzie wymiana pokoleniowa na ludzi, którzy będą znali nazwisko Kotler i może jeszcze parę innych nazwisk 😉

  6. Podoba mi się wydźwięk tego wywiadu. Rzeczywiście każdy kto ma wiedzę praktyczną, dziennikarze też powinien zakasać rękawy do pracy i zacząć dzielić się wiedzą z innymi. Nie możemy czekać kilkunastu lat zanim te osoby wybiorą ścieżkę naukową i zaczną wykładać na uczelniach. Problemy są tu i teraz i należy się wielki szacunek dla osób, które są otwarte na rozwiązywanie problemów i szukanie skutecznych rozwiązań w marketingu i ekonomii. Nie ma co patrzeć się za siebie.

  7. Autoryzacja to relikt komuny. Trwa on do dziś skrywany pod płaszczykiem tego, że język mówiony różni się od pisanego, i z tego powodu łatwo o tzw. przekłamania. Dlatego dla tzw. wspólnego dobra warto by dziennikarz skonsultował tekst rozmowy ze swoim goścem. Na tzw. Zachodzie (gdzie autoryzacja jest nieznana), dziennikarz jeśli ma wątpliwości, co chciał powiedzieć rozmówca, wyjaśnia to z nim. Jeśli coś przekręci – minus dla niego. Z kolei rozmówcy nie przechodzi przez myśl żeby ostentacyjnie żądać zamiany całych akapitów.

  8. Moim zdaniem cała sytuacja jest przykra, ale cóż. My nie mamy na to wpływu, jedyną obroną są dobre filtry, ale nie każdy potrafi odróżnić zła i manipulacji od prawdziwego, dobrego marketingu.

  9. Nawiąże do wypowiedzi ''bolekczyta''. Według mnie autoryzacja to wyraz niekompetencji obu stron. Osoba, która udzieliła wywiadu sprawdza potem czy wszystko dobrze powiedziała a dziennikarz upewnia się w ten sposób czy czegoś po drodze nie przekręcił. Dobry dziennikarz wypyta o wszystkie szczegóły by dobrze opisać temat.

  10. @Krzysztof, @bolekczyta

    Nie wiem ile Panowie zrobiliście w życiu wywiadów, ale moim to, co mówicie o autoryzacji to utopia.

    O ile mogę się zgodzić, że przy krótkich komentarzach do bieżących wydarzeń autoryzacja jest zbędna, o tyle przy dużych wywiadach jest konieczna.

    Dziennikarz, spisując duży wywiad (np. z godzinnej rozmowy), często musi dokonywać skrótów, czy nawet usuwać całe wątki. Wszystko po to, żeby dało się to czytać w druku. I właśnie dlatego, pokazuje się to rozmówcom, żeby mogli ocenić, czy te skróty i cięcia nie wypaczyły sensu ich słów.

    Dodatkowo, gdyby rozmówca wiedział, że to, co mówi jest "ostateczne," to wywiady byłyby dużo bardziej nudne i sztywne. Każdy pilnowałby się bardzo, żeby tylko nic nie palnąć. A wiele osób, które mają coś do stracenia udzielałoby wywiadów tylko zaprzyjaźnionym i sprzyjającym sobie tytułom.

    Co nie zmienia faktu, że autoryzacja nie służy do tego, żeby rozmówca dopisywał sobie nowe fragmenty rozmowy albo zmieniał sens odpowiedzi.

  11. @Łukasz Kluj – nie chcę się licytować, kto z nas przeprowadził więcej wywiadów, ale uwierz – parę w życiu mi się trafiło. Kilka naprawdę długich.
    Nie zgadzam się z Tobą – w krajach zachodnich tym właśnie cechuje się dobry dziennikarz – wie, co rozmówca chciał powiedzieć i wie, co trzeba usunąć. Jeśli się pomyli (a są dowody: taśmy z nagraniem) – traci reputację. Powtarzam – nikomu nie przyszłoby do głowy żądać od dziennikarza wglądu w tekst rozmowy, nie mówiąc o ingerencji w jej treść, przed drukiem. A co do krępowania rozmówcy, jak wynika z wywiadu z red. Kiszlukiem – to autoryzacja blokuje to, co chciał "palnąć" rozmówca i to autoryzacja "usztywnia" wywiady.

  12. Post
    Author

    zgadzam się z bolekczyta, autoryzacja to jakiś dziwny relikt a jej brak (i jeśli obie strony mają tego świadomość) wymusza na obu stronach profesjonalnej podejście do tematu…a nie usztywnienie rozmowy. Wtedy ew. autoryzacja służy wyjaśnieniu wątpliwości czy czysto technicznych kwestii, a nie … "ok, to się potem zmailujemy i napiszemy od nowa".

    1. Przytoczyłem Wam konkretny problem – skróty w wywiadzie. Bardzo często niezbędne. Rozumiem, że wg Was, dziennikarz ma po prostu zrobić swoje i wywalić to, co uważa a rozmówca dowie się o tym z gazety?

      Maciek pisze o "profesjonalnym podejściu do tematu." OK byłoby to super, ale mnóstwo rozmów robi się z ludźmi, którzy nie mają takiego doświadczenia w kontaktach z mediami – modelki, lekarze, strażacy itd. Oni nigdy nie będą się zachowywać profesjonalnie przy udzielaniu wywiadów. Im jest potrzebny bufor lub też filtr w postaci autoryzacji IMHO.

  13. Kurcze – a ja mam wrażenie po obejrzeniu tego wywiadu, że osoba przeprowadzająca wywiad nie chciała w ogóle go robić, ale musiała. 🙂 Szczególnie spodobał mi się się fragment o tym, że "wywiad musi charakteryzować się spontanicznością" – a tu cięcia co chwilę :)) Takie briefowe bicie piany.

    1. Post
      Author

      o to już pewnie temat na inny wpis… ale ja tez odniosłem takie wrażenie – no cóż koncepcja szefa – nie dyskutuje się 🙂

  14. Zgadzam się z Łukaszem. Autoryzacja jeśli dobrze pojęta nie stanowi żadnej przeszkody. Dziennikarz może zweryfikować stronę merytoryczną. Błędy są rzeczą ludzką i pomimo najlepszego przygotowania się zdarzają. Błędy w komunikacji to jeszcze osobny wątek. Przy delegowaniu zadań prawie każdy podręcznik zaleca sprawdzenie poprawności zrozumienia polecenia. Często czytam sprostowania w gazecie np. że pan X to zasiada w radzie nadzorczej ale tej drugiej spółki, o której była mowa. "Przecież mówiłem Spółka Bis a nie Spółka…" ;).

    Rozmówca zaś może sprawdzić czy jego wypowiedź nie została zmieniona. Lub co gorsza, że skróty nie zostały dokonane przez dziennikarza, w taki sposób, iż zmieniają lub wypaczają jej sens. Przykład z własnego podwórka. Jestem parę lat temu na targach. Podchodzą do mnie z kamerą, z pytaniem jak mi się podobaja targi. Moja wypowiedź: "Przy wejściu był straszny bałagan z wejściówkami, niemniej to tylko jednorazowa wpadka a poziom samej imprezy oceniam bardzo dobrze zarówno merytorycznie jak i organizacyjnie w pozostałych aspektach …". Dalej wypowiedz na plus. Zgadnijcie gdzie pani redaktor dokonała cięcia materiału… oczywiście na przecinku (oddechu) dodatkowo włożyła to razem z paroma negatywnymi komentarzami żeby pokazać jaka to impreza była kiepska. Nie stanowiło to jakiegoś większego problemu poza moja irytacją. Ale czy nie powinienem mieć prawa do odmowy umieszczenia mojej wypowiedzi w takim kontekście?
    Wrzucanie natomiast dodatkowych wersów to przegięcie. Jak Pan profesor ma osoby od wizerunku to lepiej było dogadać się na wywiad korespondencyjny, bo skoro się już coś powiedziało, nagrało to nieelegancko się wycofywać w sposób siłowy. Ciekawe czy studenci muszą autoryzować wykłady?

    W zamierzeniach autoryzacja to bardzo przydatne narzędzie szczególnie gdy priorytetem jest rzetelność. W praktyce zaś wszystko zależy od tego kto się z kim spotyka, bo nadużycia mechanizmu są po obu stronach.

    Też mam chęć czasem na blogu dopisać lub zmienić parę linijek do wpisu po miesiącu lub dwóch. Ale nie robię tego, chyba że dotyczy interpunkcji lub ewidentnych błędów. Po prostu po pewnym czasie już inaczej widzimy rzeczywistość, zaistnieją inne fakty lub po prostu zmieniamy zdanie (powiedzonko o krowie sie kłania). Dlatego Twoja kamera Maciek ma przewagę, nad dyktafonem. Dlatego też lubić robić zdjęcia. Mogę napisać o tym, że na Muwie WOMM byłeś jak terrorysta bo na zdjęciu jesteś w kominiarce ale Tobie powinno przynależeć prawo do autoryzacji, że jednak etatowy agent z sił specjalnych 🙂

    Pozdrawiam nowo-rocznie
    Robert

  15. I jeszcze w temacie nagonki na profesora o jego kontrowersyjnej wypowiedzi marketingu i reklamie.
    W pierwszej części pseudo-wywiadu (nie chyba, tylko wyraźnie widać że "dziennikarka" jest koniecznym tłem dla p. Grzegorza i nie czuje się z tym dobrze) pada stwierdzenie, że stwierdzenie marketing=reklama to ignorancja. Być może. Fakty natomiast są takie, że często czujemy się oszukiwani przez reklamę. I wtedy jak odkrywamy ingerencję photoshopa na twarzy modelki reklamującej krem na zmarszczki i wtedy jak jadąc rowerem koło billboardu w końcu możemy przeczytać co jest napisane po gwiazdce. Kierując się maksymą "pól prawdy to całe kłamstwo" wszystkie reklamy można nazwać kłamstwem. Czyli mógł tak powiedzieć. I można się z tym nie zgodzić co nie oznacza konieczności dokładania cioci i jej imieninom.
    Marketingowi się dostało za organizację czyli kłamstwo zorganizowane 🙂 A to przecież prosty mechanizm. Wystarczy zapytać kto to jest motocyklista. "Panie diabeł i szatan wcielony, niebezpieczny wariat i dawca nerek". Zaraz, zaraz przecież motocykliści na ścigaczach, notorycznie stwarzający zagrożenie przez jazdę 200km/h to nieznaczny odsetek całej społeczności użytkowników jednośladów.
    Może jednak zadaniem dziennikarzy jest piętnować wyraźne przykłady nadużycia w reklamie żeby marketing tak nie cierpiał za cudze grzechy.

    "Reklama to nie jest czcza gadka. to jest pokazywanie korzyści, dzięki którym konsument chce kupić produkt…" słyszę. To tegoroczna reklama lokaty na 8%, w której 8% było w ostatnim miesiącu a rzeczywiste oprocentowanie to 4,65 nie jest reklamą tylko kłamstwem. Trzeba zarazę potraktować anty-biotykiem.

    I na koniec to co mnie ubawiło.
    5:43 "Usłyszałeś że wydatki to na reklamę podnoszą cenę końcową produktu.." i dalej 6:08 "… to są mocne słowa wypowiedzi do których my czytelnicy nie mam dostępu..". Jeżeli coś lekko zmieniłem to proszę odsłuchać i samodzielnie "zautoryzować" 😉

    Aktualnie w radiu leci reklama kredytu na auto idealnie pasująca do kwestii dostępu czytelników do tej wypowiedzi.

    Klient: a kto powie o tym, że jest jeszcze 5% zniżki?
    Pracownik banku: miał to powiedzieć facet ze stacji ale za cicho mówił.
    K: no to kto to powie?
    PB: Pan już to powiedział.
    K: Ja?
    PB: tak Pan.

    🙂

  16. O wiele odważniej i ciekawiej byłoby gdyby magazyn opublikował dwie wersje wywiadu – przed autoryzacją i po autoryzacji.

  17. W normalnej, zdrowej sytuacji pytający i pytany robią wszystko, żeby z wywiad przyniósł im jak najwięcej korzyści – wtedy autoryzacja nie istnieje, bo nie musi. Jednak gdy obie strony to fajtłapy… po przeczytaniu tego co się "chlapnęło" naturalną reakcją organizmu jest wstyd i próba "naprawy" przez jedną lub obie strony:)

    Fachowiec potrafi zadać odpowiednie pytanie i właściwie odpowiedzieć dlatego nie przekonuje mnie autoryzacja, ani dobrze, ani źle pojęta.

    Poza tym; prośba o autoryzacje to chyba policzek dla dziennikarza?

    W Stanach działa w tej kwestii Niewidzialna Ręka Zdrowego Rozsądku.

    U Nas to nie wiem…

  18. tragedia pod wzgledem technicznym. Dzwiek i obraz na poziomie amatorskim. Brak elementarnych znajomosci operowania swiatlem i obrazem. Ludziom wydaje sie ze jak cos jest do internetu to wystarczy kiepska kamera mikrofon nakamerowy i zero swiatla. Tragedia

    1. Przy mojej duże sympatii dla Briefu, muszę się z Tobą zgodzić. No cóż – video dobrej jakości niestety oznacza spore koszty.

  19. Ładnych parę lat temu duży artykuł o autoryzacji zamieścił "Press". Wszyscy wypowiadający się dziennikarze krytykowali ten wymysł. Pod artykułem był dopisek redakcji, że wszyscy z nich zażądali… autoryzacij swoich wypowiedzi.

Skomentuj bolekczyta Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *